Rozdział 2 Dziewczyna z tatuażem
Nasz nowy dom był dwa razy mniejszy od poprzedniego co wcale nie znaczy, że gorszy. Według mnie był lepszy. Był bardziej przytulny i rodzinny, zwłaszcza bez James'a.
Wchodząc do domu było małe pomieszczenie na buty i kurtki. Dalej długi korytarz rozgałęziający się na dwie strony. Z lewej był pokój mamy i salon, a z prawej kuchnia i łazienka. Na wprost mój pokój. Moja mała norka, w której mogłem chować się przed światem. Tam nikt mi nie przeszkadzał. Zanurzałem się w niej w swoim szczęściu lub smutku.
Biorąc pod uwagę pokoje w całym domu mój był dość spory. Miał około trzy metry długości i cztery szerokości. Zdecydowanie mi odpowiadał. Przechodząc przez drzwi na wprost, na lewo od okna, była ciemnobrązowa komoda, na której wierzchu stał mały telewizor. Po prawej duże łóżko i szafa, a w rogu przy oknie stało biurko. Dwie ściany były pomalowane na granatowo, a dwie na siwo, co sprawiało, że pokój wydawał się mniejszy.
Kończyło się lato. Został tydzień do rozpoczęcia szkoły.
Nastał ranek. Za oknem słyszałem śpiewanie ptaków. Otworzyłem okno na oścież i spojrzałem przez nie zaspanymi oczami. Wyciągnąłem się ziewając. Popatrzyłem przez chwile na ten widok. Las pełen wysokich dębów i rozgałęzionych sosen. Uwielbiam zapach przyrody, więc to było odpowiednie miejsce dla mnie. Blisko natury.
- Mamo?! - krzyknąłem wychodząc z pokoju, ale nie usłyszałem odpowiedzi.
Nie ubrałem się, więc w samych bokserkach poszedłem do kuchni i otworzyłem lodówkę. Końcówka masła, cytryna i karton z sokiem jabłkowym. Wziąłem go do ręki, potrząsnąłem, ale nie słyszałem przelewającej się cieczy. Zamknąłem lodówkę, otworzyłem śmietnik i wyrzuciłem pusty pojemnik. Na stole zobaczyłem małą różową karteczkę. Wziąłem ją do ręki i zacząłem czytać.
Alex, poszłam do sklepu zrobić zakupy. Wróce zanim zdąrzysz powiedzieć marchewka. Kocham Cię, Mama.
Mama zawsze tak mówiła: ,,zanim zdążysz powiedzieć marchewka''. Wzięło się to stad, że jako małe dziecko nie chciałem jeść tego pomarańczowego ohydztwa, wtedy mama mówiła. ,,Jeśli zjesz to szybciej nim wymówię słowo marchewka, to dam Ci coś słodkiego''. Oczywiście jak to mamy, specjalnie wolniej mówiła to słowo, więc zamiast ,,marchewka'' brzmiało to mniej więcej tak: ,,maaarcheeeeewkaaaaa''. Zawsze zdążałem, co nie było zbyt trudne, a mama dawała mi obiecanego łakocia.
- Marchewka - powiedziałem sam do siebie nie ukrywając mojego braku entuzjazmu, ale mamy nie było. Powiedziałem to jakby mogło to być magiczne zaklęcie, ale niestety nim nie było. - Taaa.
Poszedłem do swojego pokoju, by się ubrać i po chwili, ubrany w ciemne jeansy, luźny biały T-shirt, szarą bluzę z kapturem i skórzaną kurtkę, wyszedłem z domu na krótki spacer. Zamknąłem dom na klucz, odwróciłem się, włożyłem obie ręce do kieszeni kurtki, założyłem kaptur na głowę i ruszyłem przed siebie.
Było ciepło, pomimo lekkich zachmurzeń, ale to nie znaczy, że będę paradował w spodenkach. Szedłem, chodnikiem zrobionym z szarej kostki, mijając różne budynki z mojego sąsiedztwa. Jedne były podobne wielkością do mojego domu, a drugie miały dwa albo, czasami nawet, trzy piętra. Wyobraziłem sobie jak było, by mieszkać w takim domu. Niczego Ci nie brakuje, pozwalasz sobie na wszystko co tylko chcesz. Wszystkie twoje zachcianki są zaspokajane. Masz wszystko na pstryknięcie palcem. Wydało mi się to trochę dziwne, że małe domki i takie ville były budowane obok siebie, ale nie przeszkadzało mi to szczególnie, więc po prostu to zaakceptowałem.
Idąc minąłem kilku ludzi. Byli przeważnie w średnim wieku, a niektórzy nawet chodzili ku lasce. Nosili ciemne ubrania, więc nastolatka ubrana w jasno niebieską sukieneczkę sięgającą do kolan i odsłaniającą jej ramiona, dość mocno się wyróżniała. Szła chodnikiem po drugiej stronie ulicy. Spojrzałem na nią, ale szybko zdałem sobie sprawę z tego, że się gapie. Podziwiałem ją. Jej falowane blond włosy, szczupłą sylwetkę. Wyglądała jak z okładki magazynu dla młodzieży. Powoli odwróciła głowę w moją stronę. Spojrzała na mnie i delikatnie się uśmiechnęła, ale nagle odwróciła wzrok jakby patrzenie na mnie było dla niej zakazane. Przystanąłem i śledziłem ją wzrokiem. Zobaczyłem, że wchodzi do domu naprzeciwko mojego. Była to piękna dwupiętrowa budowla. Nie ukrywam, trochę jej zazdrościłem tego domu. Jest wspaniały. Biały, otoczony żywopłotem, w niektórych miejscach zasadzone były wysokie, majestatycznie wyglądające, sosny. Nagle wyobraziłem sobie jak musi wyglądać to miejsce w święto Bożego Narodzenia. Czy te wszystkie sosny są zawinięte długimi lampkami? To musiałaby wyglądać pięknie.
Nim się obejrzałem mój krótki spacerek zamienił się w długą przechadzkę. Z 7.00 rano zrobiła się już 8.30, więc poszedłem do domu. Mój brzuch coraz bardziej domagał się jedzenia, a patrząc na te duże domy zastanawiałem się jak wyglądają obiady u rodzinach, które tam mieszkają. Wyobraziłem sobie duży stół osłonięty białym, jedwabistym obrusem, na którym stały wspaniałe różnorodne potrawy. Homar oblany sokiem cytrynowym, nadziany warzywami kurczak i owocowe sałatki. Chciałbym chociaż raz zjeść taki obiad by poczuć jak to jest żyć na bogato, ale wiedziałem, że tak się nie stanie. Wiedziałem, że nie będę jednym z tym ludzi, więc nawet marzenie o czymś takim nie miało większego sensu. Pogodziłem się z tym jak jest i odpowiadało mi to, mimo trudności. Nagle do głowy wpadła mi myśl, że może taki układ budynków został zrobiony celowo, aby zadufani w sobie bogacze mogli czuć się lepiej patrząc na te mniejsze domy, które ich otaczały. To obrzydliwe.
Kiedy doszedłem do domu, spojrzałem przez ramie na dom nieznajomej dziewczyny i zauważyłem, że spogląda na mnie przez okno, ale gdy zorientowała się, że na nią patrzę, od razu schowała się za firanką. Odwróciłem się do drzwi. Włożyłem klucz do zamka, ale w tym momencie zorientowałem się, że dom jest otwarty. Otworzyłem drzwi i przeszedłem przez próg. Stałem w małym pomieszczeniu na buty, którego ściany były obklejone białą tapetą.
- Halo? - krzyknąłem niepewnie zdziwiony faktem, że ktoś jest w moim domu. Chwyciłem miotłę, która stała przy wejściu. - Jest tu kto?! - pytam, ale dalej nie słyszę żadnej odpowiedzi. Zaciskam ręce na kiju i powoli wchodzę w głąb domu. Patrze czy jest ktoś w niewielkiej, białożółtej kuchni, ale nikogo tam nie ma. Poszedłem wzdłuż długiego fioletowego korytarza. Spoglądam w lewo, w stronę pokoju mamy, nic. Zauważam, że drzwi, po prawej, od łazienki powoli się otwierają. Zaciskam palce na kiju jeszcze mocniej. Podnoszę go nad głowę i wtedy zauważam postać wychodzącą z pomieszczenia. Drobna kobieta o czarnych włosach i piwnych oczach spogląda na mnie z uśmiechem.
- Cześć Alex - mówi do mnie mama. - Co ty robisz z tą miotła? Nie mów mi, że sprzątasz, bo Ci nie uwierzę.
Wypuszczam powietrze z płuc, pełen ulgi. Adrenalina i nerwy wyparowały ze mnie, a strach odszedł w nieznane.
- Ludzie się zmieniają.., ale sprzątać nie zamierzam - powiedziałem i odstawiłem miotłę do korytarzyka z butami.
- Już się bałam, że masz gorączkę. - powiedziała żartobliwie.
- Na szczęście wszystko ze mną w porządku - zaśmiałem się.
- Polemizowała bym, ale niech Ci będzie.
Mama zaśmiała się i poszła do kuchni, a ja za nią. Na stole stały trzy reklamówki pełne jedzenia.
- Wystraszyłaś mnie. Już myślałem, że ktoś wkradł się do naszego domu. - powiedziałem.
- Wybacz, nie chciałam. - odpowiedziała -Przepraszam, że wróciłam tak późno.
- Zdążyłem powiedzieć marchewka.
Mama zasmuciła się, ale nie chciała dać tego po sobie pokazać, a ja nie chciałem, by była smutna, więc darowałem już sobie tego typu teksty.
- Widzę, że narobiłaś zapasy na cały rok. - rzuciłem patrząc na zakupy.
- Jak szaleć to szaleć. - odpowiedziała puszczając mi oczko. - Przecież mnie znasz.
- Taka imprezowiczka, która siedzi wieczorami przed telewizorem. Masz rację. Impreza na całego. Jedną przegapiłaś. - zażartowałem.
- Tak? A kto na niej był? - spytała uśmiechnięta.
- Sama arystokracja. Pasowałabyś do towarzystwa.
- Też tak sądzę.- zaśmiała się - Schabowe czy mielone? - spytała zmieniając temat.
- Schabowe. - odpowiadam spokojnym tonem.
Typowy dialog z mamą. Zawsze sobie żartowaliśmy, a czasem nasze żarty nie miały nawet sensu, ale się tym nie przejmowaliśmy. Jest najważniejszą osobą w moim życiu.
W całym domu rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Nikogo nie zapraszałem. Nawet nikogo tutaj nie znam, więc spytałem się mamy:
- Spodziewasz się kogoś? - zmarszczyłem lekko brwi w namyśle.
- Nie - odpowiedziała. - Otwórz drzwi, może ktoś z twojej ,,imprezy'' dla szlachty czegoś zapomniał. Ja idę się przebrać.
- Okay. - Odpowiedziałem idąc w stronę drzwi.
Spojrzałem przez judasza. Przed drzwiami stała piękna dziewczyna. Wyglądała na około piętnaście lat, tak jak ja. Miała błąd włosy sięgające jej do łopatek, tym razem były wyprostowane, a w grzywkę miała wsuwkę, by włosy z niej nie zasłaniały jej oczu. To była ta dziewczyna, którą widziałem na spacerze. Otworzyłem drzwi wejściowe i wtedy mogłem zobaczyć ją w całej okazałości. Ubrana była w błękitną, skromną sukienkę i białe sandałki. Wyglądała pięknie. W rękach trzymała świeżo upieczoną szarlotkę. Pachniała jabłkami i cynamonem. Jakby wiedziała, że uwielbiam ten wypiek.
- Cześć, jestem Mary. - powiedziała do mnie, ale mi zabrakło języka w gębie. - A ty? Jak się nazywasz? - zapytała po chwili czekania na moją odpowiedź, która nie nadchodziła.
- Jestem Alex. - powiedziałem w końcu wracając do rzeczywistości. - Alex Mondgomery.
Źrenice Mary nagle się powiększyły. Wydawała się być bardzo zdziwiona na dźwięk mojego nazwiska, jednak jej zdziwiona mina szybko zamieniła się w uśmiech. Ewidentnie chciała coś ukryć, ale nie wiedziałem co. Chociaż... nie znałem jej. Pewnie się myliłem. Po za tym była dopiero 9.00 rano. Mój mózg włącza się około 11.00. W szkole, mijała już wtedy połowa lekcji. Może dlatego moja średnia ocen nie była taka powalająca.
- Bardzo miło mi Cie poznać Alex. - spojrzała swoimi pięknymi niebieskimi oczami -przypominającymi głębie oceanu - prosto w moje źrenice. Zachowywała się bardzo kulturalnie. Widać, że jest z rodziny, która dba o dobre wychowanie. W tym momencie obudziła się we mnie zazdrość. Nie znałem mojego biologicznego ojca, a ojczym miał zachowania patologiczne. Przez niego pewnie tak nas postrzegano - patologiczna rodzina. A Mary? Ona miała dobry dom, w którym panowała miłość i spokój, u mnie spokoju brakowało. - Mieszkam na przeciwko - powiedziała wskazując na dwupiętrowy dom stojący po drugiej stronie ulicy. - Moja mama upiekła ciasto, by was przywitać i poprosiła mnie o to bym je wam zaniosła. - wytłumaczyła dziewczyna. - Mogę wejść? - spytała pokazując ciasto. Wtedy dostrzegłem coś na jej lewym nadgarstku. Zwisała na nim bransoletka z zawieszkami przypominającymi symbole wody, ziemi, ognia i powietrza. Fala, garstka ziemi, płomień i coś co miało przypominać powiew wiatru. Nagle przed moimi oczami zaczęły pojawiać się różne wizje przeszłości. Wybuch w sali chemicznej, powódź na korytarzu, latające przedmioty, trzęsienie ziemi i... nieznany mi dotąd pożar. Palił się dom. Podbiegła do mnie mama i wyciągnęła mnie z płomieni. Otaczała ją dziwna niebieska poświata. Ruszyła w stronę wyjścia. Chwile potem jak wybiegliśmy budynek wybuchł. Mama krzyknęła głosem pełnym bólu i upadła na kolana.
- Alex? - słyszałem głos, ale wizja nadal trwała. - Alex?! - obrazy powoli znikały sprzed moich oczu. - Dobrze się czujesz? - zatroskała się Mary.
- Jasne, jasne - odpowiedziałem szybko. Potrząsałem przy tym głową, aby wrócić do rzeczywistości. Nie, nie czułem się dobrze. To oczywiste. Co miały znaczyć te wszystkie obrazy?
- Mogę wejść? - spytała ponownie.
- Oczywiście, wchodź. - odpowiedziałem i rozchyliłem drzwi szerzej przed dziewczyną.
Może to było trochę dziwne. Ledwo poznałem śliczną dziewczynę, a już wpuściłem ją do domu, ale jakby nie patrzeć - teraz jesteśmy sąsiadami.
- Alex! Kto przyszedł? - krzyknęła moja mama ze swojego pokoju.
- Nasza sąsiadka - opowiedziałem.
- Tylko się zachowuj.
- Nie obiecuje.
Mary weszła. Zrobiła kilka kroków. Obróciła się oglądając tą część domu, która ją otaczała.
- Bardzo ładny dom. - powiedziała spoglądając na mnie i zaszczyciła mnie swoim śnieżnobiałym uśmiechem. Jej żeby były jak perełki.
- Jeszcze nie jest urządzony. Jesteśmy tu zaledwie dwa dni. Nie mieliśmy jeszcze czasu żeby go zagospodarować. Moja mama dużo pracuje.
- O! A kim jest z zawodu? - zapytała zaciekawiona. Wręczyła mi ciasto, a ja postanowiłem je na kuchennym blacie.
- Jest... sprzątaczką. - powiedziałem zakłopotany. Ona jest z bogatego domu. Na pewno to nie jest odpowiedź, którą chciałaby usłyszeć.
- Aha. - odpowiedziała trochę zażenowana tym, że o to spytała. - To fajnie. - dodała z udawanym uśmiechem, który z resztą nie wyszedł jej najlepiej.
- Nie musisz udawać. Nie zbyt Ci to wychodzi. - Mary zrobiła smutną minę i spuściła wzrok co sprawiło, że miałem lekkie wyrzuty sumienia.
- Dobrze, że masz chociaż ją.
- Zaraz... nie mówiłem Ci, że mieszkam tylko z mamą. Skąd to wiesz? - spytałem marszcząc brwi. Skąd ona to wiedziała? Kim ona jest?
- Aa...bo ja... widziałam ją wczoraj, podczas spaceru, jak wchodziła do tego domu, więc domyśliłam się teraz, że musi być twoją mamą. - odpowiedziała nie do końca przekonująco i nie tłumacząc skąd wie, że nie mam ojca. Na prawdę nie umiała kłamać. - Ja muszę już iść. Nie chcę aby rodzice się o mnie martwili. - powiedziała zakłopotana
Odwróciła się i w tym momencie dostrzegłem tatuaż na jej łopatce wyglądający jak morskie fale. Zdziwiło mnie to, że jej rodzice pozwolili jej na tatuaż. Delikatna dziewczyna z tatuażem na ramieniu. Trochę to do siebie nie pasowało. Nie spytałem jej teraz, bo nie chciałem wyjść na wścibskiego. Po za tym to nie był odpowiedni moment.
Przed moimi oczami pojawiła się kolejna wizja. Pływałem na ocenie kilkadziesiąt metrów od brzegu. Nadpłynęła fala i zanurzyła mnie pod wodę. Próbowałem wypłynąć na wierzch, ale mi się nie udało. Tonąłem. Coraz bardziej oddalałem się od powierzchni. Obraz stał się coraz ciemniejszy, zemdlałem. Obudziłem się leżąc na piasku. Moje zmysły zaczęły ponownie działać. Nade mną stał jakiś mężczyzna, domyśliłem się, że jest to ratownik. Obok klęczała moja mama. Wokół nas stało kilkanaście ludzi gapiących się na to co się dzieje.
- Nie wiem jak udało mu się przeżyć. - powiedział mężczyzna. Był mocno umięśniony, opalony i miał czarne kędzierzawe włosy. - Był tak długo pod wodą. To niemożliwe.
- Alex! - moja mama rzuciła mi się na szyje. - Nie wypływaj więcej tak daleko. - pogłaskała mnie po włosach. Spojrzała na ratownika i dodała - Na szczęście żyje, powinniśmy się z tego cieszyć, racja? - powiedziała to w taki sposób jakby chciała usprawiedliwić fakt, że udało mi się przeżyć.
- Zgadza się. - odpowiedział zmieszany ratownik. - Powinniśmy.
Dajcie znać czy wam się podoba czy powinienem coś zmienić :)
Ciekawy rozdział :) Czekam na następny :D
OdpowiedzUsuńDziękuję. Myślę, że pojawi się pod koniec tygodnia :)
UsuńNaprawdę powalające!
OdpowiedzUsuńO! Dziękuję bardzo. Cieszę się, że Ci się podoba :)
UsuńBardzo wciągające. Weny życzę :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo :)
UsuńTrochę pozmieniałeś czasy z przeszłego na terazniejszy na środku co troche dziwnie wyszło , ale ogólnie jest spoko
OdpowiedzUsuńChodziło o coś w stylu retrospekcji. Ma to być szybkie cofnięcie się do przeszłości, żeby czytelnik zrozumiał o co chodzi :)
UsuńTo jest genialne! Lepsze niż jakiś fanfic :D
OdpowiedzUsuńoxu-czytanie.blogspot.com
Dziękuję bardzo :) Miło.
UsuńDobrze zaczynasz, nie zepsuj tego :) Jak na razie jestem pod duzym wrazeniem :D Czekam z niecierpliwoscia na drugi rozdzial : )
OdpowiedzUsuńpannapasiut-pictures.blogspot.com
Dziękuje bardzo :) To właśnie jest drugi rozdział. Dzisiaj opublikowałem już 3. Nie są najdłuższe, ale będą mam nadzieję częściej :)
UsuńWprawdzie pojawiło się kilka błędów, ale jak na razie treść świetna :)
OdpowiedzUsuńMożliwe.
UsuńDzięki :)
Kiedy 3 rozdział ? ;)
OdpowiedzUsuńJest już od jakiś 3 tyg., ale zapomniałem dodać do zakładki.
UsuńTutaj masz, a ja zaraz dodam:
http://czytanie-moim-tlenem.blogspot.com/2014/08/zywioy-rozdzia-3-niechciany-gosc.html
Dzięki Tobie dodam, więc dziękuję :)
UsuńGE-NIAL-NE
OdpowiedzUsuńDzięki :)
UsuńBardzo mi się podoba. Co te blondyczenczki w sobie mają? Właśnie. Blond nie "błąd" włosy. ;) Chyba jestem trochę nie na czasie, bo komentuję posty z maja, ale to chyba nie szkodzi...
OdpowiedzUsuń